Nissan Qashqai to globalna odpowiedź na pytanie o przeciętne preferencje współczesnego klienta w salonie samochodowym. Prezencją przypomina SUV-y, a funkcjonalnością niewiele odbiega od zwykłego samochodu kompaktowego Oto test Qashqaia po face liftingu w najdroższej odmianie silnikowo-wyposażeniowej.
Qashqaia wszyscy znamy na tyle dobrze, że przedstawianie go byłoby jak tłumaczenie komuś, co to takiego pizza. Produkowany w Wielkiej Brytanii crossover od momentu debiutu pierwszej generacji w 2006 roku w zasadzie stale utrzymuje się na szczycie popularności w swoim segmencie. Można by było nawet pokusić się o stwierdzenie, że to właśnie Qashqai stworzył segment kompaktowych crossoverów. Można by było gdyby nie fakt, że przez ostatnich pięć lat „segmenty” na samochodowej mapie świata tak się zatarły, że już naprawdę nie wiadomo który model przypisać do której grupy i co z czym wypada porównywać.
Nissan Qashqai rozmiarami (poza oczywiście wysokością) nie odbiega znacząco od Volkswagena Golfa czy Renault Megane, a do tego zawieszono go nieco wyżej. Kabina jest przestronna, ze szczególnym wskazaniem na drugi rząd siedzeń w którym zmieszczą się bez problemów nawet rośli pasażerowie. Według Nissana bagażnik z wysoko umieszczoną podłogą ma 410 litrów pojemności, ale trudno uwierzyć w te dane. Moim zdaniem czteroosobowa rodzina ma prawo obawiać się o to, że na weekendowy wypad na pewno nie spakuje wszystkiego, co zechce.
Dzięki budowie nawiązującej do uterenowionych samochodów, kierowca Qashqaia ma za kółkiem przyjemne wrażenie panowania nad innymi uczestnikami ruchu siedzącymi w osobówkach. 18-centymetrowy prześwit Nissana to w sam raz o te kilkadziesiąt milimetrów więcej od zwykłych Megane czy Golfa. Nawiązuję do nich, bowiem w ofercie Nissana nie znajdziemy analogicznego wielkościowo kompaktu. Japońska firma jest jedną z niewielu marek na rynku, która tak bardzo uwierzyła w sukces crossoverów i SUV-ów, że ze swojej europejskiej gamy usunęła przedstawicieli tradycyjnych segmentów C i D.
Nissan Qashqai po face liftingu oprócz kilku zmian zewnętrznych (inne reflektory, zderzaki, nowe lakiery w palecie) wyróżnia się zmodernizowanym wnętrzem. Skupiono się na poprawie jakości detali, modyfikacje wizualne odsuwając na dalszy plan. Właściwie jedyne co zauważymy na pierwszy rzut oka to nowa kierownica. Trójramienna, ze spłaszczonym u dołu wieńcem – dobrze leży w dłoniach. W najbogatszej odmianie Tekna+ znajdziemy skórzaną tapicerkę, która w uboższych wersjach wymaga dopłaty 6000 zł. Fotele są wygodne i ciekawe pod względem wizualnym. Pikowanie poduszek siedziska i oparć według wzoru typu 3D wygląda dobrze. Nissan twierdzi, że siedzenia pokryto prawdziwą skórą Nappa, a nie jakąś tam plastikową imitacją ze „skaju”. Sądząc po samym dotyku można mieć co do tego pewne wątpliwości, ale skoro producent tak uważa, to nie śmiem w tej kwestii dyskutować.
Skórzana tapicerka nie jest jedynym elementem wyposażenia z tzw. półki premium, który możemy sobie zażyczyć do Nissana Qashqai po faceliftingu. Nareszcie do popularnego crossovera dostępny jest system audio z prawdziwego zdarzenia. Przed face liftingiem najlepsze radio w Qashqaiu miało zaledwie 6 głośników i grało przeciętnie. 8-głośnikowy Bose Premium jest tym, na co z pewnością czekało wielu klientów. Może i nie zapewnia aż tak doskonałych wrażeń akustycznych, jak systemy dostępne do crossoverów marek premium, ale wystarczy do umilenia podróży.
No właśnie. Dobre audio może być przydatne, bo Qashqai z dieslem pod maską nie należy do najcichszych samochodów. W modelu po face liftingu dodano trochę materiałów tłumiących hałas (w okolicach drzwi oraz błotników), zmodyfikowano uszczelki i pogrubiono tylne szyby. W praktyce, podczas jazdy z prędkością ok. 120 km/h w samochodzie niestety panuje nieprzyjemny szum. Z kolei w typowym cyklu miejskim w trakcie ruszania spod świateł do uszu pasażerów dociera warkot diesla przebijający się zza grodzi silnika. Plus za dobre wytłumienie wibracji pochodzących od motoru. W ogóle 130-konnemu turbodieslowi 1.6 dCi pochodzącemu z półek Renault niewiele można zarzucić. Wyjąwszy hałaśliwość, jest to w zasadzie idealny napęd do tego rodzaju samochodu. Zapewnia zapas mocy i momentu obrotowego, a łagodnie traktowany pali śmiesznie mało (w trasie poniżej 5 l/100km).
W kwestii układu kierowniczego i zawieszenia (z kolumnami MacPhersona z przodu i układem wielowahaczowym z tyłu) też nie za bardzo można się przyczepić do Nissana. Samochód prowadzi się poprawnie. Zawieszenie w wersji po face liftingu nieco usztywniono (zastosowano inne amortyzatory, stabilizator etc.), choć dalej skutecznie gasi nierówności nawet otrzymawszy do współpracy 19-calowe koła. Układ wspomagania kierownicy w Qashqaiu ma dwa tryby działania i tym właściwym, pozwalającym lepiej wyczuć co dzieje się z przednimi kołami jest program „sport”.
I to tyle. A ile trzeba za to wszystko zapłacić? Ok. 135 tys. złotych. Mniej więcej tyle był wart samochód testowy. Jeśli nie potrzebujemy bogatego wyposażenia i napędu na cztery koła, to zdejmiemy z ceny jakieś 50 tys. zł. Ponad 80 tys. zł to sporo jak za samochód kompaktowych rozmiarów, ale nie przeszkadza to w sprzedaży bo Nissanów Qashqai na ulicach widać mnóstwo. Po prostu ludzie je lubią.
Tekst i zdjęcia: Adam Kołodziejczyk
KARTA TESTU DROGOWEGO
|
NOTATKI TESTOWE
|