Takie mamy czasy, że nawet ludzie którzy śledzą na bieżąco sytuację na rynku motoryzacyjnym powoli gubią się już w ilości liftingów różnych modeli. Problem w tym, że samochody po modyfikacjach prawie nie różnią się wizualnie od starszych wersji a przeszczepia się im tylko nowe technologie z dziedziny elektroniki. Czyli rzeczy na których opracowanie zabrakło czasu przed premierą, albo zwyczajnie nikt ich jeszcze wtedy nie wymyślił. Z podobną sytuacją mamy do czynienia w przypadku odświeżonego niedawno MINI John Cooper Works.
Co zatem zmieniło się w Worksie po liftingu? Torturujcie mnie, ale na pewno nie wymienię Wam choćby połowy nowości zaimplementowanych do małego Brytyjczyka w ramach tzw. kodu LCI (Life Cycle Impuls), stosowanego w grupie BMW dla nazwania face liftingu. MINI John Cooper Works którego odebrałem do testów w zeszłym miesiącu różnił się więc od auta którym jeździłem dwa lata temu głównie tym, że… był szary. Poważnie. Nawet wzór felg pozostał ten sam, więc dopóki nie włączyłem świateł nowa wersja była dla mnie w zasadzie tym samym autem co kiedyś.
Po zmroku oczywiście dostrzegłem, że coś się tu zadziało, ale konkretnie co? Przede wszystkim, niech żyje LED! Tylne lampy mają teraz motyw brytyjskiej flagi (tzw. Union Jack) wkomponowany w krój kloszy. Z przodu zaś, zastosowano charakterystyczne świetliste kręgi biegnące wzdłuż obramowań reflektorów. Światła typu Matrix mają automatyczną regulację intensywności pracy. System działa sprawnie, lecz nie wiedzieć czemu przy włączonych reflektorach drogowych widać dziwaczne szare pole oddzielające snop światła „krótkich” od „długich”. Ale dosyć o tych wizualnych fajerwerkach. Zajrzyjmy pod maskę.
Zdecydowanie najważniejszą zmianą w MINI John Cooper Works ad. 2018 jest nowa automatyczna skrzynia biegów. Nim powiem o niej kilka słów wspomnę na początku, że z niejasnych powodów specyfikacja wersji John Cooper Works po face liftingu jest przez producenta skutecznie ukrywana. Na tyle skutecznie, że nawet pewien dość znany w Polsce dziennikarz motoryzacyjny, który jeździł przede mną szarym egzemplarzem Worksa zasugerowawszy się materiałami na temat innej wersji silnikowej myślał, że w Worksie ma do czynienia z nową dwusprzęgłówką montowaną do słabszych odmian MINI. Tymczasem BMW postanowiło, że 231-konny John Cooper Works w wersji z „automatem” otrzyma klasyczną przekładnię hydrokinetyczną z dwoma biegami więcej niż do tej pory.
Szczerze mówiąc tak jak do sposobu pracy poprzednio montowanego „automatu” nie miałem żadnych zastrzeżeń, tak też nie mam powodów, by narzekać na nową przekładnię. Zmienia ona biegi płynnie i szybko. Przełączona w ręczny tryb pozwala bawić się samochodem do woli i nie wtrąca do wyborów kierowcy, nawet gdy ten piłuje samochód na ograniczniku obrotów. Jednak pomimo wszystkich tych zalet, tak samo jak wspomniany wcześniej dziennikarz motoryzacyjny, ja też polecałbym wypraszać z salonów MINI klientów, którzy zapytają o „automat” do John Cooper Worksa. Po prostu szybkie MINI z „automatem” to dla mnie zaprzeczenie MINI, czyli filozofii zabawy samochodem i jego właściwościami jezdnymi. Koniec, kropka.
Skoro już przy właściwościach jezdnych jesteśmy: po face liftingu czy przed, o generację w tył czy w przód, MINI JCW to zawsze typ gokartowego wariata i niewiele się w tej kwestii zmienia. Układ wydechowy przyjemnie prycha i sapie przy zmianach biegów i odejmowaniu gazu a przyspieszenia wgniatają w genialnie ukształtowane kubełkowe fotele. MINI ma precyzyjny elektrycznie wspomagany układ kierowniczy, który w zależności od wybranego programu pracy stawia mniejszy bądź większy opór lecz zawsze zapewnia frajdę z jazdy i dobre wyczucie tego, co dzieje się z przednimi kołami. Zawieszenie jest twarde, ale jeśli zamówimy amortyzatory z regulacją poziomu tłumienia (za 2205 zł) nawet gorsze drogi można pokonywać Worksem bezstresowo.
Na koniec jeszcze jedno przemyślenie na temat wersji John Cooper Works, które przyniósł ponowny test tej odmiany. Już podczas poprzedniego spotkania z tym modelem odniosłem wrażenie, że w trakcie szybkiej jazdy mimo wszystko nie jest to najłatwiejszy w prowadzeniu samochód. Kolejne kilometry pokonane MINI po face liftingu tylko utwierdziły mnie w tym przekonaniu. O ile podsterowność łatwo kontrolować o tyle zachowania tyłu podczas mocnego hamowania potrafią nieźle przestraszyć. Nawet przy przednich kołach ustawionych idealnie na wprost w mocnych dohamowaniach przed zakrętami tył MINI lubi sobie gdzieś uciec. Jeśli wiec którykolwiek z nadzianych panów, którzy kupują MINI swoim żonom, córkom czy kochankom myśli o wersji John Cooper Works a nie jest pewien umiejętności damy za kółkiem, polecałbym mimo wszystko zostać przy tańszym Cooperze. Zadziwiające, ale suma summarum do podobnej finalnej konkluzji doszedł też wspomniany przeze mnie wcześniej dziennikarz motoryzacyjny. Czyli coś musi być na rzeczy.
Tekst i zdjęcia: Adam Kołodziejczyk
KARTA TESTU DROGOWEGO
|
NOTATKI TESTOWE
|