Najpierw Volkswagen zaoferował hybrydowego Golfa GTE, a teraz przyszła pora na rynkowy debiut Passata w benzynowo-elektrycznej odmianie. Czyżbyśmy byli świadkami rychłej śmierci silników TDI?

Volkswagen Passat GTE to benzynowo-elektryczna hybryda, której serce stanowi duet złożony z silnika benzynowego 1.4 TSI 156 KM oraz jednostki elektrycznej o mocy 115 KM, dających razem 218 KM (160 kW) i 400 Nm maksymalnego momentu obrotowego. Chłodzony cieczą litowo-jonowy akumulator ma pojemność 9,9 kWh (w Golfie GTE: 8,7 kWh) i został umieszczony przed tylną osią samochodu. Z kolei silnik elektryczny znajduje się z przodu: ujednolicono go ze skrzynią biegów. Przekładnia to 6-stopniowe DSG, które otrzymało dodatkowe, trzecie sprzęgło (pracujące między silnikami) do rozłączania napędów oraz funkcję tzw. żeglowania.

Passat GTE jest hybrydą typu plug-in, co oznacza że baterię można doładować nie tylko podczas odzyskiwania energii z hamowania, ale także naładować ją ze zwykłego gniazdka. Czas „tankowania” z sieci 230V wynosi 4 godziny i 15 minut, natomiast z ładowarki 360V już tylko 2 godziny i 30 minut. Auto oferuje możliwość poruszania się w czterech trybach jazdy – elektrycznym, hybrydowym, odzyskiwania energii i GTE. W tym pierwszym zasięg wynosi 50 km, prędkość ograniczona jest do 130 km/h. W trybie hybrydowym obydwa silniki współpracują, dzięki czemu całkowity zasięg – z wykorzystaniem 50-litrowego zbiornika na paliwo – może wzrosnąć do ponad 1100 km.

Bez wątpienia najwięcej emocji budzi tryb GTE, który udowadnia, że hybrydowemu Volkswagenowi może być blisko do usportowionych odmian aut z logo GTI oraz GTD. Skrzynia w tym trybie dynamiczniej zmienia biegi, wyostrza się reakcja na gaz, a układ kierowniczy jest słabiej wspomagany. Passat GTE rozpędza się od 0 do 100 km/h w czasie 7,4 sekundy i osiąga prędkość maksymalną 225 km/h – dla porównania „klasyczna” odmiana z silnikiem 1.8 TSI 180 KM ze skrzynią DSG osiąga pierwszą „setkę” w 7,9 sekundy i rozpędza się do 232 km/h.

W kwestii wyposażenia można powiedzieć, że już w podstawowej wersji jest ono dość bogate. Oprócz niebieskich akcentów stylistycznych charakterystycznych dla serii GTE, w standardzie otrzymujemy m.in. podgrzewane fotele, 3-strefową klimatyzację automatyczną, system audio z 6,5-calowym dotykowym ekranem, czujniki parkowania, sensory deszczu i zmierzchu, aktywny tempomat ACC działający do 160 km/h oraz 17-calowe felgi z lekkich stopów. Przeglądając listę wyposażenia dodatkowego warto zwrócić uwagę na dwa pakiety: Business (2090 zł) zawierający system nawigacji satelitarnej, system rozpoznawania znaków, reflektory mijania i drogowe w technologii LED i system automatycznej zmiany świateł drogowych, a także Drogowy Plus (5780 zł), w skład którego wchodzą asystenci zmiany pasa ruchu, toru jazdy, hamujący w przypadku zasłabnięcia kierowcy, jazdy w korku, a także system rozpoznawania przechodniów po zmroku.

Mimo wielu zalet, Passat GTE ma jedną, poważną wadę – cenę. Hybryda Volkswagena segmentu D z nadwoziem sedan to wydatek co najmniej 173 490 złotych (kombi jest 3000 zł droższe). Porównywalny Passat 2.0 TDI 150 KM DSG w wersji Highline kosztuje blisko o 34 000 złotych mniej. Dlatego wybór Kowalskiego, przynajmniej tego mieszkającego w Polsce jest prosty – TDI zamiast GTE. „Passat w dieslu” więc nie umarł. Ma się całkiem dobrze i zapewne jeszcze długo niemiecka limuzyna będzie oferowana z jednym z najsłynniejszych silników dieslowskich na świecie: TDI.

Tekst: Grzegorz Skabek