Od pewnego czasu Ford ma w ofercie tak dobrze dopracowane samochody, że każda próba ich poprawy wydaje się być ryzykownym krokiem. Jednak zgodnie ze starym porzekadłem „kto stoi w miejscu, ten się cofa”. Po siedmiu latach rynkowej kariery nadeszła więc pora na zmianę warty i odświeżenie Mondeo. Nowy model, choć zbudowany na debiutującej w koncernie platformie przeznaczonej dla aut segmentu C/D, zewnętrznie jest bardzo podobny do swego poprzednika. Rozstaw osi pozostał bez zmian (2,85 metra, czyli o ząbek więcej niż w Skodzie Superb). Jeśli chodzi o stylistykę karoserii, dodano charakterystyczny grill a’la Aston Martin, zaś linię boczną poprowadzono nieco wyżej, akcentując masywność bryły nadwozia. Od strony technicznej popracowano w Mondeo nad komfortem akustycznym stosując inne uszczelki drzwi oraz grubszą tylną szybę, a także piankowe wygłuszenie komory silnika zamiast wykonanego dotychczas z włókna szklanego.
We wnętrzu samochodu przywita nas zdecydowanie poprawiona jakość wykonania przepastnej kabiny połączonej ze średnio pojemnym kufrem. Do wersji kombi (z dojazdowym kołem zapasowym) załadujemy 500 litrów bagażu. To mniej niż oferują np. VW Passat czy Skoda Superb. Przednie fotele testowanego Forda, przedzielone nieregulowanym podłokietnikiem (w Passacie również go brakuje), figurują na liście wyposażenia jako „sportowe”. Prawdę mówiąc są dość miękkie i mają niewiele wspólnego ze sportem. No, chyba że mówimy o ich szerokości, która osobom niewysportowanym wyda się za mała… Ciekawostką jest fakt, że za dopłatą możemy dokupić do Mondeo specjalne siedzenia projektowane pod okiem ortopedów. Ich pompowane boczne komory automatycznie wypuszczają z siebie gaz, ułatwiając wysiadanie z samochodu. Mówiąc o interesujących elementach wnętrza wypada też wskazać na nadmuchiwane tylne pasy bezpieczeństwa (dopłata 850 zł). Wynalazek przywędrował zza Wielkiej Wody, gdzie debiutował w 2011 roku w Fordzie Explorerze.
Oprócz powyższych nowinek Mondeo oddaje do dyspozycji kierowcy zestaw pokładowych zegarów z szerokim 10-calowym wyświetlaczem (standard w wersji Titanium). Czytelność wskaźników nie budzi zastrzeżeń, w przeciwieństwie do łatwości obsługi wielofunkcyjnej kierownicy z przyciskami rozmieszczonymi nie tylko na ramionach, ale i pomiędzy nimi. Z początku można pomyśleć, że wraz z upływem kilometrów przywyknie się do układu guzików, ale okazuje się, że to wcale nie takie proste. Na pocieszenie dostajemy rewelacyjny system głosowego sterowania m.in. radiem i klimatyzacją. Po opanowaniu dosłownie kilku podstawowych zwrotów samochód ustawi za nas żądaną temperaturę albo puści wybraną piosenkę.
Fajnie pobawić się gadżetami, ale co słychać za kółkiem? Wszak auta z owalem na masce słyną z dobrego prowadzenia i pod tym względem poprzednie Mondeo wyraźnie błyszczało na tle konkurencji. Nowe stało się… inne. Bardziej komfortowe i nieco „syntetyczne” w odbiorze. Opcjonalne amortyzatory z regulacją twardości tłumienia (programy: normal-sport-comfort) współdziałają z elektrycznym wspomaganiem kierownicy (w poprzedniku: elektrohydrauliczne). Trochę czasu minie, nim w komputerze pokładowym wejdziemy w menu przestawiania trybów pracy podwozia (czemu nie ma do tego oddzielnego przycisku?), a gdy już znajdziemy to, czego szukaliśmy okaże się, że program sportowy poprawi zachowanie Forda w zakrętach, ale niestety jego wybór odbije się niekorzystnie na komforcie podróżowania. Z kolei dwa pozostałe ustawienia odbiorą precyzję prowadzenia, wyraźnie „rozluźniając” układ kierowniczy. Wydaje się, że w zestrojeniu Mondeo zabrakło złotego środka – czegoś, co charakteryzowało wielokrotne chwalone podwozie poprzednika.
Pod maską testowanego samochodu pracował dwulitrowy diesel bazujący na znanej jednostce koncernu PSA montowanej od lat w dużym Fordzie. Pomimo pewnych zmian (np. inna głowica, układ paliwowy, turbo) silnik zachował żeliwny blok (1.5 TDCi oraz 1.6 TDCi są już całkowicie aluminiowe). Motor zapewnia przyzwoite osiągi i zużycie paliwa (w trasie nawet poniżej 6l/100km), jednak trudno wyczuć w nim deklarowane 180 KM mocy. Opcjonalna dwusprzęgłowa zautomatyzowana skrzynia PowerShift (dopłata 9000 zł) działa wolniej od volkswagenowskiego DSG, ale też wykazuje trochę więcej subtelności podczas ruszania z miejsca. Ręczną zmianę przełożeń umożliwiają manetki zamontowane za kierownicą.
Ceny nowego Mondeo, przynajmniej na razie, póki model jest świeży, wydają się być dość wysokie. Paletę otwiera 1,0-litrowy (tak – litrowy!), 125-konny EcoBoost za minimum 90 800 zł. Czy to nie za duża kwota jak na samochód segmentu D napędzany trzycylindrowym benzyniakiem?
Tekst i zdjęcia: Adam Kołodziejczyk
KARTA TESTU DROGOWEGO
|
NOTATKI TESTOWE
|