Codziennie odnoszę wrażenie, że współczesny świat niepotrzebnie staje się absurdalnie skomplikowany i nieprzyjazny człowiekowi. Motoryzacja również załapuje się w ramy tego zjawiska. Producenci samochodów celowo czynią swoje produkty coraz bardziej złożonymi, by tylko psuły się częściej i zmuszały kierowców do zakupu nowych modeli. Niedługo już nawet młotek nie będzie zwykłym młotkiem a siłę wbicia gwoździ ustawimy na kolorowym wyświetlaczu zamontowanym na końcu trzonka. Wykonanego ze szkła, rzecz jasna… W tej szaleńczej wizji rzeczywistości wypełnionej idiotycznie skomplikowanymi produktami, Fiat Panda jawi się jako jedna z niewielu ostoi normalności.
No właśnie. Fiat Panda. Pamiętacie, że on w ogóle istnieje? W zalewie mikrosamochodów innych marek gwiazda małego Włocha na przestrzeni ostatnich lat nieco straciła swój blask. Trudno nie odnieść wrażenia, że przyczynił się do tego sam Fiat, który najpierw ku ogólnemu niezadowoleniu Polaków przeniósł produkcję trzeciej generacji Pandy w okolice Neapolu a potem jakby zapomniał o swej macierzystej marce i skupił się na innych sprawach. Serio. Coś jakbyście wyszli do kuchni, ale na pięć lat. Co najmniej od takiego czasu decyzje koncernu pozostają dla mnie serią zagadkowych posunięć. Najciekawsze z nich, takie jak zamordowanie marki Lancia (bo jak inaczej można to nazwać?) czy inwestycja w Alfę Romeo/Maserati/Jeepa zamiast odświeżania palety Fiata, zakrawają na szaleństwo. Ale cóż, może ja jestem za głupi, aby to wszystko pojąć i widocznie dlatego mogę co najwyżej przetestować sobie Fiata Pandę. I szczerze mówiąc bardzo mi z tym dobrze, bo Panda to samochód w dużej mierze odpowiadający mojemu światopoglądowi.
Przede wszystkim jest prosta. Ma pięcioro drzwi, kierownicę i silnik. I kiedy piszę „silnik” mam tu na myśli zwykłą 8-zaworową, czterocylindrową wolnossącą jednostkę benzynową z wielopunktowym wtryskiem paliwa. Między nią a manualną (bardzo przyjemnie pracującą) 5-biegową skrzynią jest sprzęgło sterowane linką, a na końcu pedału sprzęgła siedzi kierowca, który zarządza tym wszystkim. Zero filozofii! No, może wyjąwszy elektryczne wspomaganie kierownicy Dual Drive z dodatkowym (ultralekkim) trybem pracy, który nikomu do niczego nie był nigdy potrzebny, ale Fiat od lat upiera się przy jego stosowaniu. Cóż – potraktujmy to jako typową fanaberię Włochów dla których poranna kawa jest wydarzeniem zdecydowanie ważniejszym od złożenia podpisu pod testamentem.
Pomarańczowy Fiat (lakier o nazwie Sicillia – bez dopłaty!) w uroczy sposób łączy tę włoską beztroskę z rozsądną dawką normalności o której pisałem w pierwszym paragrafie, a której tak bardzo brakuje mi w wielu współczesnych samochodach. Panda trzeciej generacji bazuje więc na mechanice, która dzięki swojej prostocie przeżyje większość dzisiejszych pojazdów marek premium uziemianych niczym LOT-owskie Dreamlinery z powodu jakiejś błahej awarii jednego wyświetlacza. Wiecie co mam na myśli? Żeby nie było jednak zbyt słodko, mały Fiacik ma w sobie pigułkę gorzkich zalet, bo jego prostota w czasie jazdy może być też źródłem paru zmartwień.
Weźmy na przykład silnik. Pozbawiono go skomplikowanego osprzętu (nie ma nawet systemu start-stop), dzięki czemu po paru latach eksploatacji zapewnie nie będzie się poważnie psuć, ale coś za coś. 1,2-litrowa 69-konna jednostka napędowa z kultowej serii FIRE brzmi paskudnie, nie tryska temperamentem i na dobrą sprawę należy się z nią obchodzić tak, jak z dieslem. Podczas jazdy tylko czekasz, by jak najprędzej wrzucić kolejny bieg i sprawić, by w środku było ciszej. Na szczęście Panda ma mnóstwo innych zalet, które pozwalają nie tyle zapomnieć o jej wadach, ile po prostu je zaakceptować i zrozumieć, że jako zwykłe miejskie toczydełko ten samochód ma sens.
Fiat od lat słynie z doskonałego zestrojenia zawieszeń w swoich małych autach i nie inaczej jest w przypadku Pandy. Podwozie świetnie filtruje nierówności nie dając wrażenia przesadnej miękkości. Panda czasem lekko podskakuje na wybojach i zwinnie przeskakuje po miejskich arteriach skutecznie izolując tyłki kierowcy i pasażerów od dziur w jezdni. Robią to też miękkie fotele kompletnie pozbawione podparcia bocznego, ale za to wygodne na krótkich trasach. Czego więcej od nich wymagać?
Widoczność z kabiny Fiata jest znakomita we wszystkich kierunkach, co Panda zawdzięcza między innymi obecności dodatkowego okienka zlokalizowanego w słupku „C”. Kierowca doceni bogactwo instrumentów pokładowych, choć z czytelnością bywa już średnio (wieniec kierownicy częściowo przesłania zegary). Celowo użyłem wcześniej słowa „bogactwo”, bo w większości małych nowoczesnych samochodów termometr cieczy chłodzącej to pozycja dawno wycięta z listy wyposażenia przez skrupulatnych księgowych pilnujących kosztów produkcji. W Fiacie tego nie zrobiono. I chwała Włochom za to.
Oto więc jest: Fiat Panda – praktyczna ostoja normalności ze sprawdzoną mechaniką i przyjemnym designem. A jeśli należycie do grona tych, którzy uważają, że bredzę idiotyzmy, mentalnie żyjąc w Austro-Węgrzech, możecie tę moją XIX-wieczną normalność dostosować do swoich standardów, kupując Pandę z turbodoładowanym silnikiem diesla, filtrem DPF i systemem start-stop. U Fiata jak widać można jeszcze „wyrazić zgodę na zainstalowanie aktualizacji”. I bardzo fajnie, bo u innych producentów samochodów często nie jest to już możliwe.
Tekst i zdjęcia: Adam Kołodziejczyk
KARTA TESTU DROGOWEGO
|
NOTATKI TESTOWE
|