Kiedy człowiek jest młody i narwany wiele rzeczy wygląda inaczej, niż parę lat później, gdy nasze poglądy krzepną, a doświadczenia życiowe każą być uważniejszym. To wszystko można odnieść też do samochodów. Każdemu 20-letniemu kierowcy wydaje się, że im mocniejszy pojazd, tym lepszy. Im krótszy czas przyspieszenia do „setki” tym fajniej można poczuć się wspominając jazdę pozwalającą otrzeć się o śmierć. Otóż, są to wszystko pozory z których najlepiej wyrosnąć, przewożąc swój szanowny tyłek za kierownicą jak największej ilości samochodów. Po pewnym czasie można wtedy powiedzieć, że wcale nie moc silnika jest wykładnikiem ilości endorfin generowanych przez dany pojazd. Czyżbym zmierzał do tego, że opisywane w tym teście BMW M240i Cabrio nie jest wystarczająco dobre? Powoli…
M240i to „dzika” wersja Dwójki stojąca w hierarchii BMW tuż poniżej M2. Pod maskę tego gniewnego i relatywnie małego samochodu wpakowano sporą sześciocylindrową jednostkę benzynową opatrzoną fabrycznym kodem B58 (już brzmi nieźle…). Silnik rozwija niebagatelne 340 KM mocy i 500 Nm momentu obrotowego (dostępnych już od 1520 obr./min.), które kieruje wyłącznie na tylną oś. Trzylitrowiec jest ostatnim rzędowym sześciocylindrowym benzyniakiem zachowanym pod maskami współczesnych BMW. Nie oznacza to jednak, że jest przestarzały. Wręcz przeciwnie. Nim siądziemy za sterami BMW M240i, obejmując dłońmi miękki, grubiutki wieniec trójramiennej kierownicy, przyjrzyjmy się więc na szybko technologii, którą zastawiono stół smakoszy motoryzacji.
Motor dzikiej Dwójki to bez wątpienia serce i dusza tego samochodu, a także majstersztyk współczesnej inżynierii. Wyposażono go w systemy zmiennych faz i regulowanego wzniosu zaworów oraz turbodoładowanie, bezpośredni wtrysk paliwa i dwa obiegi chłodzenia. Pierwszy z nich – wysokotemperaturowy, obsługuje silnik, chłodnicę oleju i turbosprężarkę typu twin scroll. Z kolei elektronicznie regulowany termostat z rozbudowanym modułem sterującym pozwala niezwykle precyzyjnie regulować wydajność układu chłodzenia silnika w zależności od obciążenia.
Oprócz konwencjonalnych czujników badających temperaturę płynu, motor BMW M240i korzysta też z dodatkowego sensora monitorującego bezpośrednio temperaturę samej głowicy. Na koniec mamy jeszcze intercooler typu woda-powietrze obsługiwany przez drugi – niskotemperaturowy układ chłodzenia. W tym obiegu krąży kolejnych 5 litrów płynu. Uff, sporo tego wszystkiego…
Jak prowadzi się tak uzbrojona M240-ka? Platforma połogowa wykorzystywana w BMW Jedynce i Dwójce to genialne podwozie ze sporymi rezerwami bezpieczeństwa. I trzeba przyznać, że wersja M240i wykorzystuje te rezerwy w należyty sposób. Niewielki rozstaw osi wpływa na doskonałą poręczność samochodu więc Dwójka zmienia kierunek jazdy niczym przyklejona do jezdni. Elektrycznie wspomagany układ kierowniczy pomimo różnych trybów pracy zawsze wydaje się jednak nieco „sztuczny” w swym działaniu. Z kolei na plus należy zaliczyć pracę zawieszenia. Pomimo sztywności (w końcu to samochód z gatunku 300KM+) podwozie zawsze zostawia też odpowiedni margines komfortu.
Pokaźne pokłady mocy i momentu obrotowego dostępne są w BMW M240i przy każdej prędkości obrotowej silnika. To one sprawiają, że podczas jazdy co chwilę można fundować sobie prawdziwego „kopa” adrenaliny. Chcesz zamieść tyłem w samym środku pokonywanego zakrętu? Nie ma sprawy! Nie jest ważny aktualnie wybrany bieg. Silnik BMW wprowadzony na obroty zaczyna w charakterystyczny sposób „sapać i bulgotać”, po czym zanim jeszcze zdążymy się zorientować, już poszarpujemy tyłem samochodu wyprowadzając go z równowagi. M240-ka wyposażona w zwykły dyferencjał (nie ma tu „szpery”, takiej jak w M2) jest bronią drogową nad którą chwilami trudno zapanować. Przez ułamek sekundy od zdecydowanego ruchu prawą stopą, z samochodem nie dzieje się nic, po czym nagle spływa na nas wodospad mocy. Silnik dostarcza od razu wszystko, co tylko ma. BMW zdaje się pogrywać z kierowcą mówiąc mu „Chcesz sobie polatać? No to teraz się martw…”.
W całym tym opisie niecnej, drogowej zabawy oczywiście można wspomnieć, że testowana M240-ka to przecież kabriolet… W teorii nawet czteromiejscowy (choć sami z pewnością nie chcielibyście podróżować na tylnej kanapie). Po złożeniu miękkiego dachu powinno więc spokojnie dać się tym autem przewieźć w kontrolowanym lansie po mieście. Zgadza się. To możliwe. Pytanie tylko, kto będzie tak jeździł, skoro każde muśnięcie gazu prowokuje do igraszek z niezbyt przewidywalną nadsterownością? Wiem – niektórzy mi tego nie wybaczą, ale moim zdaniem z BMW M240i jest trochę jak z restauracyjnym daniem w postaci strzykawki z adrenaliną położonej na talerzyku. Trudno się czymś takim delektować, pomimo początkowej ekscytacji, jaką wywołuje…
Tekst i zdjęcia: Adam Kołodziejczyk
KARTA TESTU DROGOWEGO
|
NOTATKI TESTOWE
|