Muszę przyznać, że mam pewien problem z Gran Coupe. Od czterech lat (czyli od momentu debiutu) nie za bardzo wiem, czy czterodrzwiowa Seria 6 podoba mi się, czy nie. Patrząc na jej karoserię pod pewnymi kątami widzę w niej nieproporcjonalność i karykaturalne spłaszczenie bryły, ale wystarczy bym przeszedł parę centymetrów w bok, przekrzywił głowę i… Tada! Mamy inny samochód!
Wiele osób powie, że każde BMW to przecież niemiecki wytwór, więc ma w sobie tyle gracji, co umywalka, a jednak Gran przeczy temu szyderstwu. Jest chwilami zniewalająco piękne, smukłe i jakby to powiedzieć…. po europejsku luksusowe. Gdybym miał porównać je do czegoś bardziej banalnego, zapewne wybrałbym kieliszek do szampana. Albo łódź motorową albo…. sam już nie wiem, co. Specyficzny urok tego samochodu roztacza wokół niego aurę luksusu.
Gran bazuje na mechanice „piątki” typoszeregu F10 i powstaje z nią na tej samej linii produkcyjnej. Nie przeszkadza to w utrzymaniu „pierwiastka niesamowitości”. Poza oczywistą walką z Mercedesem CLS duża Szóstka (rozstaw osi większy o 113 mm, niż w wersji Coupe) powstała bowiem w duchu realizacji idei „sztuka dla sztuki”. Sami powiedzcie: po co limuzynie drzwi bez obramowań szyb i pasy bezpieczeństwa montowane do korpusów przednich foteli? Oba te rozwiązania wyglądają świetnie, lecz sprawdzają się średnio. A właściwie, to w ogóle się nie sprawdzają, ale co tam: przecież nie o to chodzi.
Spoglądanie na Gran Coupe przez pryzmat praktyczności może prowadzić do niepotrzebnych rozczarowań. Zdamy sobie na przykład sprawę z tego, że widoczność we wszystkich kierunkach jest w tym samochodzie słaba (przeszkadza szczególnie środkowy słupek), pięcioosobowość kabiny pozostaje teorią (siedzenie na środkowym miejscu kanapy przypomina jazdę na koniu w wersji spyder), a 460-litrowy bagażnik okazuje się mniejszy niż ten w Volkswagenie Passacie sąsiada…
No właśnie. Kilka słów o sąsiedzie. Gdy zobaczy waszą Szóstkę wpierw zzielenieje z zazdrości, potem spali się z gniewu, a na koniec po zapadnięciu zmroku będzie wyczekiwał momentu na spacer z gwoździem po aluminiowych drzwiach i masce oraz klapie bagażnika wykonanej z włókna szklanego. Dlatego miejcie gościa na muszce i trzymajcie BMW w garażu. Chociaż, co ja bredzę! Po prostu używajcie go! I to ostro, bo samochód ten ma dziwną właściwość. Im szybciej się nim jeździ, tym więcej daje frajdy. Serio.
W trybach SPORT/SPORT+ pięciometrowe auto z Bawarii rzucone w wir zakrętów zmienia się w drapieżnika polującego na każdy metr jezdni. Przechyły nadwozia są mu obce, znakomita przyczepność wprawia w osłupienie, a ośmiobiegowy „automat” ZF na każde życzenie kierowcy błyskawicznie żongluje przełożeniami. Czuć jak układ kierowniczy wyraźnie twardnieje wraz ze wzrostem prędkości, co dodatkowo zachęca do wyciskania wszystkiego z podwójnie doładowanej 313-konnej rzędowej szóstki. Jej naturalny dieslowski dźwięk sztucznie podrasowano urządzeniem generującym „wyścigowe tony” benzyniaka, co nie spodoba się motoryzacyjnym purystom. Poza tym delikatnym zgrzytem w czasie szybkiej jazdy po równej nawierzchni wszystko w Gran Coupe wydaje się takie, jak trzeba. Wystarczy jednak zjechać na nieco gorszą drogę, włączyć zwykły program COMFORT i… o dziwo cały czar samochodu pryska.
Układ kierowniczy robi się „leniwie ciastowaty”, zawieszenie okazuje się zbyt twarde, a drżenia dochodzące z kół przenoszą się na całe nadwozie. Tylko wyczekujesz chwili, gdy znów wyskoczysz z miejskiego poligonu nierówności w poszukiwaniu równych zakrętów, na których Gran na nowo odżyje. Z 16-głośnikowego systemu audio Harman Kardon popłynie cudownie przestrzenny dźwięk, regulowany zagłówek skórzanego fotela przytuli się do głowy i znów można będzie poczuć się super. Prowadzenie BMW po zmroku ułatwią adaptacyjne reflektory diodowe omiatające zakręty spektaklem regulacji rozkładu światła. Poezja…
Jak już mówiłem na wstępie, mam pewien problem z Gran Coupe. Ten problem sięga jednak dalej niż na początku mi się wydawało. Czterodrzwiowa Szóstka raz odsłania przede mną mankamenty ergonomiczne i męczy swoją twardością zawieszenia, a innym znów razem bierze mnie za rękę i prowadzi w szaleńczym tańcu po zakrętach, pokazując do czego naprawdę ją stworzono. Zabawne i wnerwiające jednocześnie. Ale czy nie taki powinien być samochód za pół miliona złotych? Targający człowiekiem i wywołujący skrajne emocje…
Tekst: Adam Kołodziejczyk zdjęcia: autor / Grzegorz Tereba
KARTA TESTU DROGOWEGO
|
NOTATKI TESTOWE
|